Czy jakiekolwiek organa państwowe powinny się angażować w zwalczanie dystrybutorów rozmaitych substancji psychoaktywnych? Przecież wiadomo, że ludzie zażywają wszelkie świństwa dobrowolnie i jeśli nawet (hipotetycznie) doszłoby do zlikwidowania dilerki, potrafią się zaprawić np. tabletkami na kaszel czy jakimiś dziko rosnącymi ziółkami lub grzybkami. Przy tym pomysłowość amatorów "odlotów" znacznie przewyższa tę, którą się wykazują przedstawiciele państwowych władz.
Najlepszym przykładem może być oficjalna wojna, wydana niedawno "dopalaczom". Czas pokazał, że to nie wojna, a farsa: handlarze bezczelnie ponaklejali na swoje specyfiki neutralne nalepki, a chętni na nie walą drzwiami i oknami. Po czym lądują w szpitalach albo na cmentarzach...
Nie byłobyż bardziej racjonalne pozostawienie tych spraw własnemu biegowi? Chcesz ćpać - ćpaj ile wlezie. Chlejesz? A chlej! Zaszkodzi ci? Płać za leczenie (jeśli stać na prochy, to i na skutki powinno). Ewentualny pobyt w ośrodku odwykowym - za free, ale po przyłapaniu na recydywie - wsteczne naliczenie kosztów.
Sprawiedliwie? Myślę, że tak.
Bardzo szybko nastąpiłaby selekcja naturalna, a ludzie nauczyliby się odpowiedzialności za to, co robią. Z własnym życiem, zresztą. Bo cackanie się z "biedusiami", co to się krzywdzą z własnej woli i wbrew tym, którzy chcą ich permanentnie ratować za moje/nasze pieniądze (w sytuacji, kiedy "normalnie" na TK ze skierowaniem "cito" trzeba czekać ok. dwa miesiące) na pewno ze sprawiedliwością społeczną nic wspólnego nie ma.
Komentarze